sobota, 29 września 2012

Londyn 2012 - Wizyta Rodziców - Dzień 2


Drugi dzień zaczęliśmy od wspólnego śniadania i gorączkowego sprawdzania czy prognozy pogodowe o słońcu nad Londynem – sprawdziły sie. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Tower of London – majestatycznej budowli stojącej tuz nad Tamiza, która począwszy od roku 1078 była siedziba kolejnych władców królestwa, a także więźniem – wieziono tu min. Henryka IV czy Rudolfa Hessa. Po przebiciu się przez trylony ludzi I wykonaniu kilku zdjęć – ruszyliśmy przez Tower Bridge w kierunku nowego ratusza Londynu. Zwodzony most powstał w 1872 roku, a jego architektura zgodnie z zaleceniami nawiązuje do sąsiedniego Tower of London.

Rodzicom wyraźnie spodobał się nowy ratusz a szczególnie jego otocznie. W podcieniach jednego z biurowców znaleźliśmy Café Nero gdzie zatrzymaliśmy się na kawę I rogaliki – każdy dostał po małym Gianuotto. Następnie brzegiem Tamizy ruszyliśmy w kierunku Southbank Centre zahaczając po drodze HMS Belfast (tato chciał) oraz spędzając dłuższa chwile przez Shakespeare's Globe oraz Tate Modern z widokiem na katedrę przez Millennium Bridge. Ten fragment miasta zrobił na rodzicach spore wrażenie, ale najlepsze miało dopiero nadejść.

Na zegarku robiło się późno wiec przyspieszyliśmy kroku, bo niespodzianka zarezerwowana była na godzinne 16. Mijając po drodze Southbank centre zakończone Royal Festival Hall oraz Victoria Park zobaczyliśmy tłumy kłębiące się przez London Eye. To właśnie była ta niespodzianka – przejażdżka największym na świecie diabelskim młynem. Rodzice byli trochę zdezorientowani – tłumem I skala obiektu, ale, po jakim czasie dali się namówić. Po niespełna 45 minutach byli już w jednej z kul wolno obracającego się kola. Po przejażdżce od razu wiedzieli ze jesteśmy tuz obok parlamentu I słynnego Big Ben'a w kierunku, którego ruszyliśmy wraz z trylionem, innych turystów.

Zespół budynków parlamentu zrobił na rodzicach chyba największe wrażenie. Ozdobiony niezliczona ilością neogotyckich detali gmach zyskał miano dzieła sztuki (tato) gdzie mama trafnie zauważyła nawiązanie do katedr gotyckich. Niemniejsze wrażenie zarobiła Westminster Abbey oraz samo otoczeni budynku – ja chcąc pokazać katedrę z nieco innej perspektywy zabrałem rodziców na spacer-podchodząc od zachodniej strony przez okoliczne podwórka i dziedzińce.

W jednym z nich natknęliśmy się na ceremonie ślubu pary najwyraźniej pochodzącej z wyższych sfer… rachunek jest tu dość oczywisty. Z ciekawości podziwialiśmy kreacji e eleganckich {Pań i Panów oraz piękną grę na kobzie, która towarzyszyła całemu zającu. Chwile później staliśmy już przed północną fasadą katedry, która niestety była już zamknięta. Nie tracąc czasu ruszyliśmy w kierunku pałacu Królowej.

Sam gmach nie zrobił w szczególności na mamie wielkiego wrażenia – spodziewałam się złotych klamek i posągów a nie pałacyku z gresem z Sandomierza przed wejściem. Zapadał powoli wieczór, kiedy prosto spod pałacu dotarliśmy przed bramę przy 10 Downing Street gdzie rezyduje aktualny premier Zjednoczonego Królestwa - David Caeron. Zmęczenie dawało się powoli we znaki wiec dzień zakończyliśmy przechodząc przez Trafalgar Square oraz Leicester Square skąd ruszyliśmy do domu.

piątek, 28 września 2012

Londyn 2012 - Wizyta Rodziców - Dzień 1


Do przyjazdu rodziców przygotowani byliśmy nieco wcześniej taka by, gdy się u nas zjawia wszystko szło gładko I przyjemnie. Tak się szczęśliwie złożyło ze Susana wyjeżdżała na kilka dni wiec podczas ich pobytu mogliśmy udostępnić im nasz pokój a sami nocować za ściana w pokoju obok. 

W Piątek wziąłem wolne I już w okolicach 13 czekałem na rodziców w hali przylotów dobrze mi znanego lotniska Stansted. Kiedy kolejne grupy ludzi mówiące w znajomym języku wychodziły przez bramkę zacząłem się zastanawiać skąd to opóźnienie. Zadzwoniłem do mamy i okazało się ze zdezorientowani czekali, co zrobić przed kontrola paszportowa (UK nie jest w Schengen), gdyż myśleli ze najpierw odbiera się bagaż. Cały mój nowy look (lżejszy o niespełna 20 kg, nowa fryzura, nowe okulary oraz nowa garderoba) zadziałał w dość przewidywalny sposób – dziecko jakiś ty wychudzony… "przecież ty nic tu nie jesz" – tato dorzucił: "za dużo pracujesz".

Podróż do domu okazała się być ciężkim doświadczeniem – trwała prawie 2 godziny – najpierw przegrzewającym się autobusem National Express, potem oczekiwanie na C11 w deszczu i przebijanie się przez zatłoczone ulice Swiss Cottage w kierunku naszej okolicy. W domu – zmęczeni usiedliśmy w końcu do kolacji, podczas której plotkując snuliśmy plany, co zobaczymy w ciągu najbliższych dni. 

Jeszcze tego samego wieczoru udaliśmy się w trójkę (Justyna źle się czuła) na spacer w okolicy. Na pierwszy ogień poszedł Stadion Arenalu – tato stwierdził ze duży… a potem piwo I siders w naszym lokalnym pubie. Wyczerpujący dzień sprawił ze niespełna godzinę później spalimy jak zabici.