sobota, 8 marca 2008

Puszkar dzien trzeci

Ehh to już niestety ostatni dzień w tym świętym i świetnym miasteczku. Rano po śniadaniu odziani w lokalne ciuszki - ruszyliśmy zdobyć pobliska gore, na szczycie, której stała sobie mała, samotna świątynia. Droga prowadziła przez małą wioskę, w której od razu przyczepił się do nas "mały" indyjski chłopiec" - nazwany później przeze mnie gówniarzem - choć w myślach brzmiało to jeszcze gorzej. Dlaczego? Bowiem owy chłopiec bełkocząc na wysokości wioski - w połowie góry zaczął mówić coraz wyraźniej: twenty rupis, twenty rupis, twenty rupis...Na samej górze trochę zmiękł i mówił już tylko fajf rupis - to nawet było w zasięgu naszej kieszenie (5 Rupii to w końcu 30 gr. na litość boska) - ale tam spotkał swoich kumpli (czyt. ziomów) no i razem chcieli 15. Spróbowaliśmy zrobić parę fotek i zaczęliśmy schodzić na dol. Po drodze na szczęście odczepili się od nas i mogliśmy spokojnie przysiąść na kamieniu podziwiając widoki. Po powrocie do "miasta" wpadliśmy na deser bananowy w restauracji na dachu jednego z budynków...na końcu kelner zapytał: Lat du ju lajk tis klin (wskazując na nazwę owego deseru) or tis klin (wskazując na Justynę). Bez wahania ku rozpaczy Justyny odrzekłem: Aj dont nol...pewnie przyjdzie mi jeszcze srogo zapłacić za ta chwile słabości. I to pewnie jeszcze dzisiaj w nocy. Potem postanowiliśmy dokończyć wczorajsze zakupy i po pierwsze kupiliśmy sobie po notatniku - chwile później Justyna wpadła w szal zakupów i kupiła 8!!! szalików bez mrugnięcia okiem. Ja w tym czasie myślałem już tylko o jednym - jak ponownie znaleźć na tym motorku i pośmigać po okolicy. Nie minęło pół godziny i już tankowaliśmy tzw. litra na tej samej stacji, co wczoraj. Przez dwie godziny objechaliśmy chyba wszystkie możliwe miejsca w małym Puszkarze...niektóre nawet po dwa razy. Teraz idziemy na ostania kolacje w Puszkarze a ok. 22:00 czasu lokalnego ruszamy do Jaisalmeru - miasta-twierdzy na pustyni Khar.










Brak komentarzy: