niedziela, 2 marca 2008

Khajuraho dzień pierwszy

Jesteśmy teraz w Khajuraho - stolicy jogi i seksu tantrycznego:). A najpierw kilka słów o tym, co było wcześniej. W sobotę wstaliśmy o 6:00 żeby zobaczyć rytuał obmywania się w świętym Gangesie. Varanasi to jedno z najważniejszych miast dla Hindusów gdzie obok kąpieli kończą swój żywot spaleni, bądź utopieni w świętej rzece. Tak wiec obserwowaliśmy ten niezwykle kolorowy spektakl, gdzie obok kąpieli robi się pranie, myje się, czy uprawia jogę. Co ciekawe Ganges to jedna z najbardziej zanieczyszczonych rzek na świecie - więc nie wiem jak to działa, że oni się tam myją i zanurzają a potem wracają do domu. Tak czy inaczej widowisko niezwykle ciekawe i warte zrywania się o 6:00 rano. Po południu z dachu pobliskiego budynku pod opieką "wolontariusza" (200 Rupii) obserwowaliśmy jeszcze ceremonię palenia i wrzucania do rzeki zwłok zmarłych. Potem pobłogosławiła nas jeszcze jakaś stara baba (400 Rupii) wymawiając niezbyt poprawnie nasze imiona. Zbliżała się pora wyjazdu do Khajuraho, ale zdecydowaliśmy się niemal w ostatniej chwili na dotarcie tam samolotem, który jest tu względnie tani. I tak po ok. 2 godzinach (kierowca nie miał pojęcia gdzie ma nas zawieźć, ale jak to w Indiach pojechał w ciemno i pytał po drodze) mięliśmy w ręce 2 bilety Jet Airlines na 12:00 następnego dnia. Tego dnia udaliśmy się na uroczy nocny spacer po mieście (bez latarki a ciemno jak w d...) - autorem pomysłu byłem ja, natomiast Justyna jak sama mówi była "lekko" zaniepokojona, co skończyło się kategoryczną odmową jakichkolwiek przyszłych ekspedycji po zmroku. Do tego dnia trzeba jeszcze dodać nocną walkę z nasza moskitierą, którą zamontowaliśmy do obudowy jarzeniówki i do wentylatora. Ale niestety konstrukcja nie wytrzymała - tzn. obudowa jarzeniówki (tak to się pisze?) nie przeniosła momentów od rozciągania i spierniczyla się trzymając się tylko na jednej śrubie. Postanowiliśmy przeprojektować konstrukcje i ostatnie dwa oczka zamontowaliśmy do wieszaka na drzwiach i do lustra. Pod prysznicem walczyłem przez chwile z jednym komarem, ale wyręczył mnie pająk, któremu chyba nie smakowała padlina, bo po chwili zrzucił ją na ziemię - najwyraźniej lubi inną kuchnię. Następnego dnia po śniadaniu pojechaliśmy sprintem na lotnisko (30 kilometrów) tuk-tukiem brata naszego boja hotelowego. Był on bardzo przejęty tym, ze ma nas tam zawieźć w godzinę i nie odzywając się ani słowem, siedząc sztywno tak jakby miał kij w plecach - pędził, bo chyba nie jechał po ulicach Varanasi i okolicznych wiochach. Na miejscu otarł czoło a ja klepnąłem go w ramie mówiąc: "god dzob" i dałem mu 400 Rupii - czyli na polskie 25 zloty. Po wylądowaniu w Khajuraho zgarnął nas lokalny taryfiarz, kory z 150 Rupii podwiózł nas do "miasta". Tam długo wybrzydzaliśmy szukając odpowiedniego dla nas pokoju, ale w końcu znaleźliśmy fajne miejsce w hotelu Zen z małym dziedzińcem i ogrodem za 300 Rupii po targowaniu się. W pokoju, co prawda siedział wielki robal przypominający osę jak twierdzi Justyna, a w szybie była dziura po kuli jakiegoś małego kalibru, ale generalnie pokój był czysty i przytulny. Zapytałem jeszcze czy w TV jest BBC - co z burżujstwo - no, ale dolar w Polsce po 2,30 wiec, kto bogatemu zabroni. Dzisiaj wieczorem idziemy na festiwal tańca i muzyki a jutro zwiedzamy świątynie seksu i rozpusty.

Brak komentarzy: