piątek, 31 stycznia 2014

Dubai - dzień trzeci


Kolejny dzień to pobudka o 6:00 rano – dzień wcześniej kupiłem bilety na taras Burj Khalifa na godzinę 7:00, aby złapać wschód słońca. Po szybkim odświeżeniu się ruszyłem na piechotę (a jak!) w stronę wieżowca – miasto było zupełnie puste.





Główne wejście jak się okazało jest w budynku centrum handlowego (cóż…), trzeba więc przejść sprytnie przemyślaną ścieżkę wzdłuż szeregu sklepów, aby dostąpić zaszczytu wjechania na sam szczyt. Po okazaniu mojego biletu, ruszyłem wraz z grupą innych turystów w stronę windy. Ta w ekspresowym tępię zawiozła nas na 124 piętro, po czym otworzyła się – odsłaniając niesamowity widok.





Otóż taras był tak wysoko, że widok z niego przypominał raczej widok w samolocie – ponad chmurami. Chmury te w fascynujący sposób rozbijały się o budynek, tworząc dynamiczne formacje, turbulencje – odsłaniając gdzieniegdzie to co było na dole. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie – chyba bardziej natura niż architektura, ale mimo wszystko szacunek dla konstruktorów.








Po godzinie w chmurach zjechałem na dół i pospacerowałem jeszcze chwilę po centrum. W hotelu zdążyłem jeszcze zrobić 10 km na bieżni w siłowni i w pośpiechu spakowałem się – o 12:00 miał na mnie czekać kierowca. Wymeldowanie trwało trochę czasu – ja głodny jak wilk – podjadałem zabrane z pokoju owoce. Zgodnie z planem, nieco po 12 zjawił się mój kierowca i dowiózł mnie pod terminal. Tam okazało się, że są ogromne kolejki do nadania bagażu, więc razem z jakimś Holendrem i gościem z Manchesteru szukaliśmy jakiegoś sposobu jak to ominąć. W efekcie wylądowaliśmy w nieco mniejszej kolejce, ale wciąż z perspektywą godzinnego czekania.






Przed nami jakiś szejk nadawał bagaż z 10 paszportami, inny z kolei pakował chyba odkurzacz kiedy jakaś starsza Niemka zaśmiała się tuż za nim – ten odwrócił się i tak na nią spojrzał, że było jasne w jakiej kulturze się znajdujemy. W końcu udało mi się nadać bagaż, przejść kontrolę dokumentów i bagażu, i przedostać przed bramkę A11 – zaczął się tzw. final call – czyli ledwo zdążyłem.





Samolot był wypełniony po brzegi, sam lot minął dość przyjemnie i szybko – dużo spałem. W Londynie jak zwykle: zimno i pada… cóż coś za cos: moja pierwsza i mam nadzieje nie ostatnie podróż służbowa dobiegła końca.

czwartek, 30 stycznia 2014

Dubai - dzień drugi


Ten dzień rozpoczął się od wspólnego śniadania z Fabianem na 43 piętrze – rozmawialiśmy o ich przygodach w Honk Kong’u oraz o strategii na najbliższe godziny. Po niecałej godzinie siedzieliśmy już w samochodzie zmierzając na spotkania, które miały się odbyć w budynku tuż przy budowie Opus’a.


W tym czasie zadzwonił James z pretensjami, że jesteśmy spóźnieni ponad 10 min. – następnym razem kupujemy wszystkim lunch. Spotkania minęły całkiem dobrze, w okolicach południa poszliśmy do budynków naprzeciwko na lunch – wybraliśmy azjatycką restaurację na końcu korytarza. Ledwo zdążyliśmy usiąść i zadzwonił Dean wzywając wszystkich na spotkanie, mi nie pozostało nic innego jak spróbować zobaczyć coś w okolicy. Jedynym w zasadzie punktem nie tylko dla okolicy, ale dla całego Dubaju – był Burj Khalifa, widoczny z każdego miejsca, najwyższy budynek świata – 828m. W oczekiwaniu na kontynuację lunchu – przyglądałem się jego detalom oraz samej skali na tle innych wieżowców tego miasta.




Spotkanie przedłużało się, więc wróciłem na budowę – tam poznałem Wanga (sympatycznego Chińczyka) oraz Hassana (hindusa z Londynu) ze strony naszego wykonawcy. Po chwili spotkanie zakończyło się i wróciliśmy kontynuować nasz lunch. Ja zamówiłem kaczkę zawijaną w papier ryżowy, a do tego świeży sok z mango – tak jak w Wietnamie.







Dalsza część dnia minęła na spotkaniach i wizycie na budowie Opus’a – dostrzegłem kilka alarmujących błędów… cóż trze będzie kuć. Wieczorem miałem jeszcze jedno spotkanie z Wang’iem, które nieco się przedłużało, stąd musieliśmy zamówić innego kierowcę.
Po powrocie do hotelu, zdążyłem się tylko odświeżyć i już po 40 minutach wsiadaliśmy do samochodu zmierzając na kolację do centrum. Barbara wybrała restaurację naprzeciwko słynnych fontann przy Dubai Mall, skąd mieliśmy podziwiać spektakl światła i muzyki. Niestety ta część była w trakcie przebudowy więc pozostało nam cieszyć się widokiem słynnego hotelu – The Address. Tym razem zamówiłem shawarm’e z napojem z ananasa i orzechów.





Po kolacji Barbara opuściła nas, a my razem z Fabianem odwiedziliśmy bar na ostatnim piętrze wspomnianego hotelu. Dużo rozmawialiśmy: o sytuacji w Dubaju, oczywiście o architekturze, o pracy u Zahy, o jego doświadczeniu itd. Po piwie i kilku miskach orzeszków, wróciliśmy na dół i odwiedziliśmy dubajskiego Waitrose w największym mall’u na świecie. W porównaniu do jego londyńskich kolegów, Waitrose w Dubaju to inny klasa – ba – nawet torby foliowe są lepsze… jak słusznie zauważył Fabian. Kupiłem kilka słodkości dla mojej żony i rodziny – teraz czas na inną atrakcję.





Centralnym punktem mall’u jest największe akwarium świata – jest naprawdę ogromne, nasze nurkowanie na Borneo wydawało się zabawą w piaskownicy. Naprzeciwko znajduje się ciekawostka – Cheesecake Factory, ciekawe czy Penny ma dzisiaj zmianę? Kolejną atrakcją było lodowisko i ludzie jeżdżący na łyżwach w krótkich spodenkach… cóż, kto bogatemu zabroni.



Wracając graliśmy w grę – liczyliśmy luksusowe samochody na skrzyżowaniach… jest ich to naprawdę sporo. W hotelu pożegnałem się z Fabianem, wróciłem do pokoju i znowu zasnąłem w ciągu kilku sekund – co z dzień.

środa, 29 stycznia 2014

Dubai - dzień pierwszy


No więc Dubaj… dzień pierwszy rozpoczął się dość wcześniej, bo musiałem wstać o godzinie 5:30 - taksówka miała na minie czekać już od szóstej. Tym razem śniadanie postanowiłem zjeść je na lotnisku, sympatyczny Pan taksówkarz umilał mi drogę opowieściami o londyńskich korkach. Jadąc północną obwodnicą w stronę Heathrow zdałem sobie sprawę, że być może jest to jedna z pierwszych i mam nadzieje nie ostatnich tak zwanych służbowych wycieczek, o których zawsze marzyłem, zawsze chciałem łączyć jednocześnie moje dwie największe pasje: architekturę i podróże, no i najlepiej aby za to wszystko jeszcze mi płacili… no więc chyba się to stało – jadę do Dubaju, na wizytę na budowie oraz na spotkania z klientem i wykonawcami. Mojego podekscytowania nie zepsuła nawet kolejna nieudana próba zdania egzaminu na prawo jazdy





Dzień ten postanowiłem rozpocząć od kubka gorącej czekolady oraz słodkiej bułki ze Starbucks’a na terminalu 3 londyńskiego Heathrow. Kiedy usiadłem sobie w poczekalni i zobaczyłem ogromną sylwetkę najnowszego, dwupokładowego Airbus’a A380 zdałem sobie sprawę z jakości i budżetu linii lotniczych Emirates. Siadając na moim miejscu - pomyślałem sobie: no nieźle tym razem będzie to coś zupełnie nowego, przyzwyczajony od lat do lotów tak zwanym świniobusem, czyli tanimi liniami Ryanair. Systemy rozrywki tej linii lotniczej jest moim zdaniem porównywalny do zasobów chomika, a jakość jedzenia serwowanego na pokładzie z tzw. gotowcami kupowanymi przez nas w np. Marks & Spencer. Lot minął mi bardzo przyjemnie, złączyłem sobie kocem 3 puste siedzenia, które były obok (w zasadzie cały samolot był w połowie pusty) i rozłożyłem się przykrywając się kocem . Oglądałem sobie kolejne odcinki mojego ulubionego serialu z dawnych lat: Przyjaciele. 




Po chwili od startu podano śniadanie: rogaliki, słodkie bułki z dżemem, sok i małe przekąski, a niedługo potem przyszedł czas na obiad, na który wybrałem danie z ryżem, z kurczakiem i szpinakiem oraz słodki pudding, do tego herbata, sok i zostaw mini ciasteczek. Kiedy patrzyłem na mapkę lotu okazało się, że goniliśmy nie jako zachód słońca - to znaczy wlatywaliśmy w strefie, gdzie już robiło się ciemno - tak więc lądując w Dubaju o godzinie 20:30, tak naprawdę Londynie była dopiero zaledwie 17:00.

Budynek lotniska w Dubaju to ogromny moloch, kiedy doszedłem do miejsca, w którym czeka się na kolejkę do głównego terminalu zdałem sobie sprawę, że stoję obok ogromne ściany, po której spływa woda, a przednią był zestaw największych wind osobowych jakie w życiu widziałem. Lotnisko sprawiało jednak wrażenie pustego, ogromne i puste przestrzenie, białe posadzki poprzerywane gdzieniegdzie dywanami wydawał się dla mnie zbytnim luksusem, ale cóż wszystko to przecież za petrodolary – koszt nie ma znaczenia. Po przejściu tak zwany kontroli dokumentów  dokonywanej przez panów w białych kitlach, odczekałem na mój bagaż (dość długo)i po przejściu do głównej hali przylotów odszukałem mojego kierowcę. Pan z kartą i z koślawienie napisany moim imieniem i nazwiskiem zapytał mnie czy to moja pierwsza wizyta w Dubaju - ruszyliśmy w stronę taksówki. 

Na zewnątrz okazało się że jest dość ciepło, za ciepło jak na mój strój, ale cóż przeleciałem w końcu z Londynu, gdzie temperatura nie przekracza ośmiu stopni albo nawet spada poniżej zera, a co dopiero w Polsce, w której teraz jest -20. Ruszyliśmy z miejsca i moim oczom ukazała się panorama Dubaju - ogromnego miasta wieżowców, świateł, autostrad, luksusowych centrów handlowych i szeregu niekończących ulic z palmami i egzotycznymi roślinami. Kiedyś, za 1000 lat archeolodzy odkopią to miasto i dowiedzą się jak w dawnych czasach wyglądało wyobrażenie luksusu. 

Do hotelu po niecałych dwudziestu minutach, kierowca pokazał mi gdzie jest recepcja i odjechał. Na miejscu okazało się, że muszę zapłacić 500 AED (dirhamów) depozytu w gotówce za ekstra koszty, ponieważ moja karta debetowa nie była akceptowana. Po dokonaniu formalności postanowiłem sprawdzić jak wygląda mój pokój - znajdował się on na 19 piętrze mieścił w sumie dwa pokoje, dwie łazienki, kuchnie, duży pokój oraz spory przedpokój - wszystko to zaangażowane na styl apartamentu. Nigdy nie spałem w czymś podobnym, nigdy nie byłem w tak wysokim hotelu: 47 pięter - wszystko to robiło na mnie spore wrażenie, ale już po chwili zdałem sobie sprawę, że trudno mi będzie się tu poczuć dobrze – za dużo, a ja w tym wszystkim sam.


Po rozpakowaniu się i podłączenie wszystkich niezbędnych urządzeń do prądu postępowałem zgodnie z tym co sobie obiecałem: pobiegać na siłowni, wziąć prysznic i na samym końcu coś zjeść. Przebrałem się strój i pojechałem windą na czterdzieste czwarte piętro, wcześniej zdarzyło mi się zapomnieć numer mojego pokoju, kiedy zwiedzałem hotel i musiałem ratować się pomocą recepcji. Po godzinie spędzonej na bieżni zrobiłem ponad 10 kilometrów (zgodnie z planem) na ekranie telewizora leciał Men in Black - część pierwsza. Spocony wróciłem do pokoju trochę się odświeżyć i kiedy przygotowywałem sobie rzeczy na przebranie - znalazłem coś wspaniałego od mojej świeżo upieczonej żony: małą kartkę wciśniętą gdzieś pomiędzy ubrania z wzruszającym tekstem.





W restauracji w dachu zamówiłem sałatkę meze oraz mięsa z grilla z frytkami razem z zimną colą – wszystko smakowało wybornie, a może po prostu byłem bardzo głodny. Najedzony podziwiałem niesamowitą panoramę Dubaju, przeszedłem się także po tarasie, odkrywając słynny basen, o którym mi wspominano. Zmęczony wróciłem do pokoju i zasnąłem w ciągu kilku sekund.