niedziela, 20 lipca 2008
Z wizytą w Stadt des KdF Wagens - Wolfsburg.
Następnego dnia w wyniku sporu postanowiliśmy podzielić się na dwie grupy. Ja z Tomkiem pojechaliśmy pociągiem zobaczyć Phaeno w Wolfsburgu, a Darek postanowił wysiąść wcześniej i spędził większość dnia w Magdeburgu, w mieście gdzie nic nie ma. Phaeno jest zaraz przy stacji kolejowej i co lepsze jest połączone kładką z Autostadt, który znajduje się po drugiej stronie torów. Kiedy czytywałem różne wzmianki pojawiające się już w okolicach 2000, dziwiło mnie to dlaczego tak długo budują, albo nie budują ten projekt. Wszystko wyjaśniło się, kiedy stanąłem u jego podnóża - to prawdziwy majstersztyk. Przy szalowaniu tego dzieła sztuki, albo ginęły z wysiłku i skupienia dziesiątki robotników, albo płacili im bzdyliony dojcz marek za tak dobrze wykonaną robotę. Jako Polak (potomek bitwy pod Grunwaldem i hołdu Pruskiego) o razu zacząłem szukać czegoś do czego można się przyczepić. I choć znalazłem to i owo, i tak jakość tej architektury przesłania wszystkie jej niedoskonałości. Na początek podeszliśmy pod budynek, aby rzucić okiem na te nogi, tuby na których się wspiera. Ten widok uzupełnia siatka oświetlenia pokrywająca "podwozie", która sprawia wrażenie jakby była dekoracją jakiegoś filmu s-f.
"Kapitanie Spok - czy poziom jonizacji powłoki osiągnął stan pozwalający wykonanie manewru?"
...dało się usłyszeć gdzieś z okolicy. W jednej z nich mieści się wejście prowadzące do jednoprzestrzennej hali mieszczącej różnego rodzaju maszyny ukazujące całkiem ciekawe zjawiska. Pobawiliśmy się tym trochę, uwalniając drzemiącą w nas dziecięcą ciekawość świata, po czym zahaczając o sklep skoczyliśmy "na przeciwko" coś zjeść. Wracając zabraliśmy znudzonego Darka w Magdeburgu (pytanie co tam robił - przemilczę), a wieczór spędziliśmy pijąc w knajpie na terenie jakiegoś starego browaru, w jakieś dzielnicy, której nazwy nie pamiętam, ale Darek twierdził, że to najmodniejsze teraz miejsce w Berlinie. Wracając trochę kluczyliśmy, ale w końcu udało się złapać autobus nocny i tak w towarzystwie śpiewającego murzyna dotarliśmy z powrotem do "mety".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz