Do przyjazdu rodziców przygotowani byliśmy nieco wcześniej taka by, gdy się u nas zjawia wszystko szło gładko I przyjemnie. Tak się szczęśliwie złożyło ze Susana wyjeżdżała na kilka dni wiec podczas ich pobytu mogliśmy udostępnić im nasz pokój a sami nocować za ściana w pokoju obok.
W Piątek wziąłem wolne I już
w okolicach 13 czekałem na rodziców w hali przylotów dobrze mi znanego lotniska
Stansted. Kiedy kolejne grupy ludzi mówiące w znajomym języku wychodziły przez bramkę
zacząłem się zastanawiać skąd to opóźnienie. Zadzwoniłem do mamy i okazało się
ze zdezorientowani czekali, co zrobić przed kontrola paszportowa (UK nie jest w
Schengen), gdyż myśleli ze najpierw odbiera się bagaż. Cały mój nowy look (lżejszy
o niespełna 20 kg, nowa fryzura, nowe okulary oraz nowa garderoba) zadziałał w dość
przewidywalny sposób – dziecko jakiś ty wychudzony… "przecież ty nic tu nie jesz"
– tato dorzucił: "za dużo pracujesz".
Podróż do domu okazała się być ciężkim doświadczeniem – trwała prawie 2 godziny
– najpierw przegrzewającym się autobusem National Express, potem oczekiwanie na C11 w deszczu i przebijanie się przez zatłoczone ulice Swiss Cottage w kierunku
naszej okolicy. W domu – zmęczeni usiedliśmy w końcu do kolacji, podczas której
plotkując snuliśmy plany, co zobaczymy w ciągu najbliższych dni.
Jeszcze tego
samego wieczoru udaliśmy się w trójkę (Justyna źle się czuła) na spacer w okolicy.
Na pierwszy ogień poszedł Stadion Arenalu – tato stwierdził ze duży… a potem
piwo I siders w naszym lokalnym pubie. Wyczerpujący dzień sprawił ze niespełna godzinę
później spalimy jak zabici.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz