piątek, 18 lipca 2008

W Berlinie z wizytą u Dariusza...


Kiedy Darek pojechał liznąć trochę "zachodu" od razu pojawiła się opcja odwiedzenia go w Belinie Zachodnim. W okolicach czerwca sprawa krótkiego urlopu w pracy oraz spotkania się na miejscu z Tomkiem Puszczem była już dogadana i wystarczyło już tylko zaplanować co ewentualnie zabrać dla rodaka z Polski. Szybko okazało się, że ogórki w słoikach, kotlety, ziemniaki, prawdziwki, kapusta, wódka, zakąska i gołąbki nie zmieszczą mi się razem do torby..."pojechałem z pustymi". Na Hauptbahnhof, Dariusz i Tomek już czekali na mnie (nic się nie zmienili), w myślach snując pewnie wizję suto zakrapianej kolacji z polską wałówką. O tym milczałem aż do końca. Po rytualnym papierosie przed dworcem poszliśmy pieszo (po drodze zaliczając straż pożarną Sauerbruch & Hutton) w kierunku tzw. mety. Jak się okazało Dariusz mieszkał w całkiem przyjemnej dzielnicy akademickiej. I choć jego pokój był mały, a pogoda w kratkę reszta dnia upłynęła całkiem miło na m. in. na posiłku w lokalnej i taniej pizzerii oraz na bardzo długim spacerze po tzw. mieście, który zakończył się wylądowaniem w gejowskiej dzielnicy i wypiciem kilku piw z widokiem na parę damsko-damską(Darek miał widok na pary męsko-męskie i jak sam powiedział czuł się skrępowany). No cóż Darek to po prostu inny rocznik. Wracając w okolicach dwunastej zachaczyliśmy o dzielnicę ambasad. I chyba na koniec dnia pojawiła się jakaś butelka, którą przywiózł Tomek, ale tego już nie pamiętam.




W ramach spaceru natknęliśmy się na coś takiego. Wygląda jak utopia z późnych lat 60-tych.

Brak komentarzy: