czwartek, 21 października 2010

Wenecja - Dzień 2


Następnego dnia przyszedł czas na Arsenale. Nie wspominam już o tym, że w hostelu było kur#wsko zimno i musiałem spać pod wszystkim co miałem... nie wspominam o kabinie prysznicowej o wymiarach (uwaga 60x60cm - tak - sprawdziłem, to są 2 kartki A4), w której podczas "kąpieli" spadło mi mydło i próba schylania się spowodowała wyrwanie drzwiczek z zawiasów oraz potężny huk upadającej plexi na kafelkową podłogę... dodam, że była łazienka wspólna - na korytarzu. Nieprzyjemne wrażenie z nocnych ekscesów - zrekompensowała mi przepyszna kawa o poranku w pobliskiej knajpie oraz fakt, że na peronach kolejowych we Włoszech można palić. No, ale do puenty - Arsenale - główna wystawa Biennale - jaka jest? Pomijając niezauważaną przez nikogo rzeźbę "otwierającą" wystawę - za "projekt" otwierający można uznać... film - Wim'a Wenders'a pt. "Gdyby budynki mogły mówić". Ta 14 minutowa, trójwymiarowa, bardzo mocno reżyserowana, wystylizowana projekcja jest swego rodzaju "osobistym" spojrzeniem kuratora na temat: "People meet in Architecture". I choć sam film jest urzekająco piękny i jakoś tak przywraca wiarę w to iż użytkownicy, lub po prostu ludzie przebywający w architekturze mogą ją na prawdę odczuwać, mogą nią oddychać, mogą z nią rozmawiać i odwrotnie - ona też może mówić, to jednak kojarzyło mi się to niestety z kolejną stylizacją rodem z "żurnali", w których zdjęcia są mocno kadrowane i "wyczekane", a to sprzedaje architekturę jako coś martwego, zawieszonego w próżni - bo to co martwe nie potrzebuje tlenu. Nie mam nic przeciwko takiemu marketingowi, ale chybabym wolał, żeby za ten film zabrał się Lars von Trier...

środa, 20 października 2010

Wenecja - Dzień 1


Od początku wyglądało to mniej więcej tak: Po wieczornym czuwaniu (wiadomo nie opłaca się iść spać na 2 godziny:-)) w okolicach 23 pojechałem na dworzec PKP. Tam trochę inaczej niż pisało w internecie (oczywiście!)pociąg już właściwie wjeżdżał na peron - nie pozostało mi nic innego jak tylko do niego wskoczyć. O jeździe nocnym pociągiem TLK relacji Wrocław-Przemyśl można napisać książkę, ale nie o tym nie o tym... W Katowicach w oczekiwanie na autobus na lotnisko, który miałem o 2:15 - umiliłem sobie oglądaniem wciąż stojącego dworca vel brutala (4 dni później zaczęto go burzyć) Głównego... to co działo się na samym dworcu i przed gł. wejściem to też temat na książkę, ale nie o tym, nie o tym. Po sprawnym przejeździe do Pyrzowic, na lotnisku czekała na mnie jedyna otwarta kawiarnia, gdzie poczekałem do odprawy. Wsiadając do samolotu zastanawiałem się na tym jaką zastanę tam pogodę... bo przecież nie będzie tam w sam raz (ja i mój płaszcz tak podejrzewaliśmy) - będzie, albo za ciepło, albo za zimno. Na miejscu o dziwo było w sam raz... jak się potem okazało było to zgubne wrażenie. Szybko więc wsiadłem do autobusu do Mediolanu, ale nie wyrobiłem się na pociąg R do Wenecji na 9:35, więc spacerując w okolicy przeczekałem do następnego. W Wenecji Mestre wysiadając spojrzałem na mapę gdzie jest mój hostel i dosłowni po 10 min. już płaciłem za moje następne 3 noce. Hostel Hotel o dumnie brzmiącej Giovannina nie jest godny polecenia: grzyb w pokoju, nieszczelne okna i drzwi, wszędobylski smród spalenizny czy czegoś takiego, brak internetu i generalnie standard Azji południowo-wschodniej tyle, że z 30 euro do ku#wy nędzy!!!

Tutaj muszę dodać, że właściwie piszę to wszystko (co i gdzie, o której i dlaczego tak drogo) tylko i wyłącznie dla siebie... no bo przecież kogo to obchodzi jak wyglądał mój pokój w hostelu... a tak za 10-20 lat jeżeli jeszcze będzie internet (?) wejdę sobie na tego bloga i po raz kolejny powtórzę pod nosem słowa mojego taty ("Złodzieje i mafia!!!"), no bo jak można płacić 30 euro za taką norę na Mestre po sezonie!!!

No, ale wracając - po chwili ogarnięcia się udałem się od razu w okolice miejsc, w których były wystawy towarzyszące Biennale. Z tego dnia na pewno zapamiętałem wystawę Singapuru, która trochę przypominała mój dyplom z WAPW.
Ekspozycja "podparta" szerokimi analizami min. z zakresu gospodarki, zasobów naturalnych, globalnych powiązań, struktury życia stawiała ciekawą tezę, że gdyby przyjąć nazwijmy to: "singapurski model zagospodarowania" (w znaczeniu bliskie chyba modelowi życia) na całej naszej planecie to obszar zagospodarowany zajmowałby tylko 0,5% powierzchni terenu... pozostały obszar byłby wolny! - stąd nazwa: "1000 Singapores - a model of a compact city".




Na środku pawilonu stał model "singapurskiego krajobrazu" w formie wąskiego wycinka przebiegającego przez całe terytorium kraju.

O wystawie Hong Kongu, którą także odwiedziłem tego dnia nie ma co się rozpisywać, bo moim zdaniem kuratorzy tego "pawilonu" (jak z resztą kilku pozostałych) postanowili nie odpowiadać na temat tegorocznego Biennale (zachowując się jak rasowi politycy, którzy nie odpowiadają na zadanie pytanie tylko mówią o sobie), tylko przywieźli kolorowe plansze i "piękne" modele. Trudno tu oczywiście tego zabraniać - w końcu to wystawa architektury, ale ja oczekiwałem w tym roku czegoś więcej. Dodam tylko, że na owych planszach i modelach były pokazane propozycję nowej, nabrzeżnej dzielnicy Hong Kongu - zaprojektowane przez jak to się mówi: wiodące biura architektoniczne.

Z rzeczy godnych moim zdaniem uwagi była propozycja biura Rocker-Lange Architects, którzy pokazali parametryczne wariacje bloków mieszkalnych, apartamentowców - jak zwał tak zwał, które wraz z wysokościowcami biurowymi właściwie tworzą krajobraz tego miasta.

Kiedy postanowiłem powoli wracać w kierunku stacji kolejowej... niebo zmianiało swą barwę, by po chwili zamienić się w krótką, lecz intensywna burzę... zakończoną gradobiciem. Oto jak to mniej więcej wyglądało:







wtorek, 19 października 2010

Wenecja - przygotowanie


Długo zwlekałem z decyzją czy jechać, czy nie jechać ponownie na Biennale w Wenecji. Z jakby się wydawało od lat ustalonego tropu (wizyty na tym najważniejszym, cyklicznym wydarzeniu dla architektury) zbiły mnie nieprzychylne komentarze osób i krytyków, którzy już tam byli. Pomyślałem jednak - nie uwierzę dopóki sam nie zobaczę. No więc jak to zwykle bywa z wyjazdami do Wenecji - choć wiem, że tam pojadę, choć wiem kiedy to jest, zawsze kupuję bilety i rezerwację na ostatnią chwilę, czyli "zima zaskoczyła drogowców". W tym roku ze względu na to, że roczny pobyt w Barcelonie kompletnie wypłukał sakwy dublonów zalegające na koncie moim bankowym... musiałem wyjazd zorganizować jak najtaniej. I tak hostel na Mestre za 30 euro, dojazdy pociągami R za 14,99 no i jazdy na gapę do St. Lucia i Vaporetto oraz wejście na wystawę z nieważną legitymacją studencką... to wszystko sprawiło, że udało się dosyć tanio to wszystko załatwić - o jedzeniu nie wspominam... bo nie ma o czym wspominać.

No dobra... to tyle z przydługiego wstępu: czas na relacje z wystawy. Otóż plan na te 4 dni miałem taki: najpierw Arsenale (żeby sprawdzić jak sam temat widzi kurator), potem Giardini w Piątek, no i w Sobotę ponownie Arsenale (miała tam być dyskusja w Teatre di Arsenale) oraz wystawy na tzw. mieście. Wyszło co prawda trochę inaczej, ale mnie więcej trzymałem się planu.