wtorek, 19 października 2010

Wenecja - przygotowanie


Długo zwlekałem z decyzją czy jechać, czy nie jechać ponownie na Biennale w Wenecji. Z jakby się wydawało od lat ustalonego tropu (wizyty na tym najważniejszym, cyklicznym wydarzeniu dla architektury) zbiły mnie nieprzychylne komentarze osób i krytyków, którzy już tam byli. Pomyślałem jednak - nie uwierzę dopóki sam nie zobaczę. No więc jak to zwykle bywa z wyjazdami do Wenecji - choć wiem, że tam pojadę, choć wiem kiedy to jest, zawsze kupuję bilety i rezerwację na ostatnią chwilę, czyli "zima zaskoczyła drogowców". W tym roku ze względu na to, że roczny pobyt w Barcelonie kompletnie wypłukał sakwy dublonów zalegające na koncie moim bankowym... musiałem wyjazd zorganizować jak najtaniej. I tak hostel na Mestre za 30 euro, dojazdy pociągami R za 14,99 no i jazdy na gapę do St. Lucia i Vaporetto oraz wejście na wystawę z nieważną legitymacją studencką... to wszystko sprawiło, że udało się dosyć tanio to wszystko załatwić - o jedzeniu nie wspominam... bo nie ma o czym wspominać.

No dobra... to tyle z przydługiego wstępu: czas na relacje z wystawy. Otóż plan na te 4 dni miałem taki: najpierw Arsenale (żeby sprawdzić jak sam temat widzi kurator), potem Giardini w Piątek, no i w Sobotę ponownie Arsenale (miała tam być dyskusja w Teatre di Arsenale) oraz wystawy na tzw. mieście. Wyszło co prawda trochę inaczej, ale mnie więcej trzymałem się planu.

Brak komentarzy: