środa, 10 października 2012

Wenecja - Dzień 3


Zwiedzanie Giardini jak zwykle zacząłem od pawilonu głównego, w którym znajdowała się niejako kontynuacja wystawy „Common Ground” z Arsenale. W środku znalazło się kilka ekspozycji, które w szczególności zwróciły moją uwagę. Pierwszą z nich była instalacja przy samym wejściu do budynku autorstwa Alison Crawshaw, która pokazuje nam tzw. zony – prywatne dzielnice mieszkaniowe Rzymu zbudowane bez pozwolenia i rozprzestrzeniające się w sposób niekontrolowany. To niepokojące, choć interesujące zjawisko ma coś wspólnego z rozrastającym się na podobnych zasadach (chodź bez udziału architektów) Istambułem, czy niektórymi dzielnicami w Atenach.



Niespełna 15 min. później zostałem absolutnie pochłonięty przez „otwarte” archiwum żurnali architektonicznych (Domus, Casabella czy AD), których całe zwoje przywlókł tam Steve Parnell i opatrzył nazwą „Playgrounds and Battlegrounds”, traktując je jako wspólny grunt dla architektów i krytyków, którzy to przeciwstawiają swe idee i projekty oraz prowadzą dyskusję najczęściej za pośrednictwem branżowych periodyków. Muszę przyznać, że zatraciłem się przeglądając szalone pomysły Archigramu czy plany na rok 2000 (w wydaniach z lat 60-tych) oraz prezentacje znanych dziś już, jako ikony budynków – Grattacielo Pirelli czy cztery lata młodszej Torre Velasca w Mediolanie.


W sali obok Winny Mass po raz kolejny przywiózł swoją socjo-urbanistyczną utopię w formie ciekawej graficznie prezentacji w stylu Sim City. Projekt zatytułowany Freeland / MVRDV andThe Why Factory” jest kontynuacją rozważań architekta na temat różnych sposobów planowania przestrzennego, tym razem poprzez kolektywne planowanie sąsiedztwa, gdzie architektem/urbanistą jest sam mieszkaniec, który także sam pokrywa własne zapotrzebowanie na energie i żywność  poprzez ich produkcję w ramach parceli.  

Niedługo potem natknąłem się na projekt nazwany „40.000 hours” pokazujący studenckie modele rozłożone na wysokich półkach (niczym w magazynie), które pochodziły z najróżniejszych fakultetów rozsianych po całym świecie. I to jest ciekawe, bo chodź powstały one (łącznie przez owe 40.000 godzin) w różnych miejscach noszą pewne cechy wspólne, można nawet dostrzec generalnie tendencje lub nawiązania do znanych bądź lubianych.


Niezwykle interesująca okazała się wystawa autorstwa Crimson Architectural Historians pt. „The Banality of Good”  ukazująca idee budowy nowych miast po II wojnie światowej aż po dzień dzisiejszy. Autorzy ukazali ciekawe przeobrażenia genezy budowy takich miast – z wielkich inwestycji publicznych, które finansowane były przez rządy państw, i których budowa sprowokowana była potrzeba zaspokojenia głodu mieszkaniowego z powodu wyżu demograficznego klas niższych i średnich aż po dzień dzisiejszy, gdzie są one finansowane ze środków prywatnych, a ich mieszkańcami stają się nierzadko przedstawiciele najzamożniejszych klas społecznych. Obok diagramów, wykresów i statystyk w części centralnej, w Sali stanęło sześć stojaków/tryptyków z projektami trzech miast już istniejących i także tych, które dopiero powstają. Na części frontowej pokazano wizję w formie renderingów, a na odwrocie rzeczywistość w postaci zdjęć – dość przygnębiającą jak się okazuje.



Juan Herreros zaprosił nas do wysłuchania interesującej debaty na temat projektowania współczesnych muzeów na przykładzie Oslo, gdzie powstaje obecnie kilka ważnych budynków publicznych w tym aż trzy różne muzea. Nieopodal znalazła się sala wielkim modelem słynnego budynku banku HSBC w Honk Kongu autorstwa Sir Normana Fostera, który to jednak nie był prezentacja samego budynku jako projektu architektonicznego. 
 

Była to prezentacja tego, czym ten budynek stał się dla ludzi i jak go użytkują. Ci ludzie to filipińskie emigrantki pracujące w Honk Kongu, jako pomoce domowe, które zarobione pieniądze wpłacają i wysyłają dla swoich rodzin właśnie w tym banku, by potem w każdą Niedziele okupować wspólnie ten plac, leżąc, rozmawiając, grając lub odpoczywając (na kartonach zdobytych z otaczających sklepów) w ramach swojego tzw. dnia wolnego.
 
Znudzony kolejnymi rozważaniami Petera Eisenman’a dotarłem do tzw. sali OMA, w której tym razem ukazane zostało dziedzictwo budynków, które powstały w wyniku biurokratycznych ustaleń i również dzięki nim zniknęły w otchłani historii. 




I tak mamy Southbank Center z Queen Elizabeth Hall na czele, gdzie parter od lat okupowany jest przez deskorolkowców czy nieistniejący już Michael Faraday Memorial przy Elephant and Castle w Londynie z eksperymentalną jak na owe czasy fasadą giętych, stalowych arkuszy elewacyjnych.

PS Jutro pawilony narodowe

Brak komentarzy: