czwartek, 4 października 2012

Sardynia - Dzień 2


Drugiego dnia postanowiliśmy pojechać zobaczyć pierwszą plaże. Zanim to nastąpiło zjedliśmy pyszne śniadanie przy hotelowej recepcji, które obejmowało słodkie wypieki, rogaliki z Nutellą, kawę własnoręcznie robione przez Pana właściciela oraz owoce w postaci jakiś śliwek czy cos. Po sytym posiłku i uroczej kawie ruszyliśmy wypożyczyć jakiś środek transportu - trochę nam to zajęło, ale w końcu znaleźliśmy kilka sztuk w sklepo-księgarni, gdzie wzięliśmy dwa leciwe rowery, z których Justyny w zasadzie od razu się zepsuł - spadł łańcuch. W końcu jakość udało nam się obrać dobry kierunek i opuściliśmy Carloforte.



Droga wiodła przez wysuszone pola z mieniącym się w słońcu błękitem morza na horyzoncie. Po prawej stronie, niemalże na środku płytkiego jeziora, stały flamingi, które niemalże cały czas jak przejeżdżaliśmy obok nich - spały. Mijaliśmy kolejne wzniesienie i kierując się mapa skręciliśmy na Spaggia Girin, która miała się okazać najmilszą, kameralną plażą, na jakiej udało się nam wypoczywać podczas pobytu na Sardynii. Plaża rzeczywiście okazała się mała i pozbawiona turystów, wciśnięta była w małe skaliste zakole i oddzielona była od reszty wybrzeża. Rozłożyliśmy się pw. w pobliżu skał, nieco z boku.
 




Najpierw smarowanie kremem i obowiązkowe opalanie połączone z czytaniem gazet, a następnie kąpiel i trochę pływania. Woda wcale nie była taka ciepła jakby się mogło wydawać. Osobiście zanurzałem się jakieś 20 min. - stopniowo powoli podwajając falom na coraz więcej. Na samej plaży spędziliśmy ponad 4 godziny - ja zdążyłem jeszcze odbyć małą wyprawę za skały zęby zobaczyć panoramę Carloforte. Wracając znowu podziwialiśmy śpiące flamingi oraz leniwy krajobraz włoskiej prowincji.


W miasteczku postanowiliśmy zrobić sobie zakupy do pokoju - winogrona, wino, oraz przekąski na plaże na następny dzien. W hotelu odświeżyliśmy się i zmieniliśmy ubrania na wieczorny look rozpoczynając tym samym szukanie restauracji na wieczór. Spacerując po miasteczku, wyposażeni w mapę z zaznaczonymi najlepszymi wg. właściciela restauracjami szukaliśmy dogodnego dla nas miejsca.
 

Tym razem usiedliśmy w malej restauracji na końcu promenady. Była pena gości z jednego hotelu.. kelnerzy wzięli nas za nich także wiec otrzymaliśmy specjalna kartę. Na przekor zamówiliśmy jednak ryby i owoce morza wraz z lokalnym winem i przekąskami. Nie czekaliśmy długo i już po chwili zajadaliśmy się pyszna tuńczykiem z ponocnego wybrzeża wyspy.(Justyna w formie sałatki).


Ciekawe ze obok nas przez cały wieczór siedziała czteroosobowa rodzina z Niemiec, która ani przez moment nie odezwała się do siebie. Nam na zakończenie pozostały jeszcze tradycyjnie lody i powolny spacer w kierunku hotelu. Kiedy wracaliśmy Carloforte już dawno spało – cicho szaa..

 


... my dołączyliśmy niedługo potem… ale zanim to nastąpiło stało się coś innego.

Brak komentarzy: