poniedziałek, 16 września 2013

Wietnam - Dzień pierwszy


Lot do Dublina przebiegł spokojnie. Kiedy lądowaliśmy przywitała nas ładna pogoda oraz zgodnie ze sloganem widok zielonej wyspy. Na miejscu mieliśmy trochę mało czasu na przesiadkę, bo nieco ponad godzinę, co wystarczyło na to, aby przebiec z jednego terminala na drugi, nadać bagaże, szybko przejść odprawę i wsiąść do samolotu. Obok naszych miejsc ku naszemu rozczarowaniu posadowiła się młoda kobieta z dwójką małych dzieci… nasz sześcio-godzinny lot zapowiadał się ciekawie. Zjedliśmy kanapkę kupioną w Sainsbury, a zaraz potem rejsowy (całkiem niezły) posiłek przy oglądaniu filmów – tym razem ja próbowałem dotrwać przy „After Earth”, a Justyna spędziła miły seans oglądając najnowszego „StarTrek’a”. 

Kiedy podchodziliśmy do lądowania dostrzegliśmy idealnie równe zabudowania, szerokie ulice, autostrady i nieskończone osiedla takich samych domków pośrodku pustynnego krajobrazu – byliśmy już w Abu Dhabi. Na lotnisku, na którym spędziliśmy zaledwie dwie godziny dało się od razu zauważyć pewną prawidłowość. Otóż wiele starszych kobiet (i zapewne bogatych) zaraz po opuszczeniu samolotu o własnych siłach, lądowało na wózkach pchanych przez obsługę lotniska. W efekcie po terminalu poruszały się całe stada bab na wózkach, które przy pomocy pomagierów chodziły po sklepach, robiły zakupy, oddawały się relaksacyjnym masażom… no cóż, kto bogatemu (czytaj: leniwemu) zabroni.

Nasz następny lot do Bangkoku wyglądał niemalże identycznie jak pierwsza część podróży liniami Ethiad. Różnica polegała na oglądaniu innych filmów, na tym, że Justyna rozlała na mnie wino i jeszcze, że w odległości 5 metrów nie było tym razem małych dzieci.

Brak komentarzy: