niedziela, 15 września 2013

Nasz ślub w Portugalii - Dzień 4 - powrót


Rano postanowiliśmy wstać jeszcze jak było ciemno – tuż przed wschodem słońca, aby zdobić ostatnie zdjęcia na skałach obok restauracji. Pomogli nam w tym Natalia, Karolina i Damian, którzy pomimo tak wczesnej pory skakali, pozowali i ustawiali się do zdjęć niczym profesjonalni modele. 








Po sesji ponownie wszyscy spotkaliśmy na śniadaniu w hotelowej restauracji. Chwilę potem zaczęliśmy powoli złościć rzeczy do samochodów – zbliżała się pora wyjazdu z powrotem do Lizbony. Tuż przed Karolina zdążyła jeszcze zabrać hotelową wizytówkę, tłumacząc że może wróci tu kiedyś ze swoją rodziną. Z ustawionym na cel GPS zmierzaliśmy powoli w stronę lotniska, gdzie każdy odleci w swoją stronę – pogoda zmieniła się nie do poznania – z nieco pochmurnego Peniche, do upalnej Lizbony.





Na lotnisku oddaliśmy nasze samochody i przeszliśmy do odpowiednich stanowisk check-in. Zaskoczyły nas nieco ogromne kolejki jakie kłębiły się przed każdym ze stanowisk, nam udało się jednak załatwić wszystko w sprawny sposób i po niecałych 30 min. byliśmy już razem przed wejściem do strefy odlotów. Tu nastąpił niestety moment pożegnania z rodzicami Justyny, którzy przez Pragę wracali do Warszawy, by stamtąd wynajętym busem dotrzeć do Bydgoszczy późnym wieczorem. Rodzice Tomasza udawali się z kolei w kolejną podróż, na pobliską Madeirę, gdzie mieli zamiar spędzić następny tydzień razem. Nam pozostał powrót do Londynu, z tą różnicą że Justyna wracała klasą biznes, a Tomasz jak reszta – ekonomiczną. Klasa biznes okazała się identyczna jak wszystkie inne – bez żadnej znaczącej różnicy – no może z wyjątkiem łatwiejszej i prostszej odprawy i kontroli bezpieczeństwa. 




Odprowadziliśmy rodziców Justyny do ich bramki, po czym pożegnawszy się ruszyliśmy na ostatnie zakupy z Portugalii. W tym czasie rodzice Tomasza pojechali zwiedzać dzielnicę Expo, zbudowaną z okazji wystawy światowej w roku 1998 – mama Tomasza była zachwycona.

Kiedy lądowaliśmy na Heathrow, przywitała nas jak zwykle londyńska pogoda – zimno i deszcz. Po godzinie dojechaliśmy w okolice naszego domu, zrobiliśmy szybkie zakupy w Sainsbury i wróciliśmy na dobre (no w zasadzie na kilka godzin) do naszego pokoju. W mieszkaniu zastaliśmy mamę naszej sąsiadki Susany – nas martwiło nieco, czy tato Justyny zdecyduję się pomimo późnej pory jechać jeszcze do Świekatowa, nocą samochodem. 

W okolicach 2:30 pod dom podjechała taksówka, która zabrała nas na przystanek autobusu na lotnisko Stansted, skąd mieliśmy lot do Dublina – rozpoczęliśmy kolejną podróż – nasz miesiąc miodowy w Azji Południowo-Wschodniej. 

Brak komentarzy: